“Znajdź początek trasy”, czy religia jest MARTWA, a wiara jest ŻYWA?
To, co napiszę, długo we mnie dojrzewało.
Chodziłam sobie z myślami: czym dla mnie jest wiara?
Wiele osób mówi lub pisze, że miało złe doświadczenia, że zostały zmanipulowane, wykorzystane, ośmieszone, unieważnione przez księży, kościół, system kościelny. Informacje o nadużyciach i okropnościach w instytucjach kościelnych, placówkach prowadzonych przez osoby duchowne lub zakonne, zatrzymują mnie i głęboko dotykają.
Wśród bliskich i dalszych mi osób panuje zniechęcenie, a samo słowo „religia” wywołuje falę złości i kompulsywnych, wręcz fizycznych reakcji.
Wiele osób trafiających do pracowni, z zupełnie innymi tematami, po którejś sesji odkrywa, jak wielkie macki w ich życiu stanowiła i często dalej stanowi — religia, a raczej związane z nią przekonania, które przekazywane były w rodzinie z dziada, pradziada.
Takie niewinne nawet powiedzenie: „Nie wstyd ci?” lub „Bój się Boga- dziecko!”, głęboko zapisuje się w naszej podświadomości. Przekonania dotyczące roli kobiety, zamążpójścia, skromności, nieskromności, co przystoi, a co jest grzechem — od dawna już przeszły w nas głęboką metamorfozę, a mimo tego dalej trzymają nas w niewidomych mackach, powodują, że ich szept dalej jest słyszalny.
Kiedy piszę ten tekst, są wakacje, często podróżuję z jednego miejsca do drugiego, słucham wtedy webinarów, a ich treść przerywana jest od czasu do czasu hasłem GPSu – „znajdź początek trasy”. I tak sobie myślę, że to kluczowe, kiedy się pogubimy, aby umieć znaleźć początek trasy. Dla mnie początkiem trasy jest wiara, dlatego tak boli mnie przemoc religii. Zauważyłam w pewnym momencie, że im więcej słyszałam protestów, narzekań, oskarżeń dotyczących religii, tym bardziej mnie to paraliżowało. Zastygałam z milczeniem na ustach. Choć uczciwie mówiąc, czasami udało mi się coś powiedzieć i nie były to ani religijne banały, ani tyrada w obronie wiary, zwykłe przeprosiny za to, czego ktoś musiał doświadczyć w mojej wspólnocie – niekoniecznie najbliższej – mam na myśli wspólnocie wiary.
Jednak więcej było tych przemilczeń, dystansu, niedowiarstwa. Wiem teraz, że to było potrzebne „zawieszenie”, żeby móc sobie poukładać w głowie i nie wylać w impulsywnej złości, przysłowiowego dziecka z kąpielą.
Mój początek był kiedyś w oazowej wspólnocie, podobno największej w Polsce. Grupa była żywa i wiele w niej było oryginalnych i mocnych osobowości. Ci, co bardziej odznaczający się zostawali animatorami. Ja na szczęście — nie. Dlaczego na szczęście? Dochodzą mnie słuchy, co teraz dzieje z osobami z tej oazowej „śmietanki”, niektórych spotykam osobiście. Śladu po wznoszonych do nieba rąk już nie ma, życie nie potraktowało nikogo łaskawiej, tylko dlatego, że na początku trasy był entuzjastą wiary. Entuzjazm się wykruszył i albo pozostała religijność, w formie, która zahacza o ortodoksję i kicz, albo jest złość lub zobojętnienie. Chyba na palcach jednej ręki mogę policzyć osoby, które żyją wiarą i pozostają otwarte na ludzi, świat, inność.
Z drugiej strony słyszę, o kolejnych apostazjach i tysiącach komentarzy z gratulacjami pod tymi deklaracjami. Na początku mnie to przestraszało, a teraz myślę, że tak jest dobrze, uczciwie, że to ci nieliczni, którzy zostaną, mają szansę znaleźć początek trasy do żywej wiary.
BirgittaTirotzig, w którymś z wywiadów powiedziała, że człowiek ma do dyspozycji trzy duże obszary wiedzy i doświadczenia, to: religia, poezja i erotyka.
„Warto tu przypomnieć myśl Leszka Kołakowskiego, który w książce – „Czy Pan Bóg jest szczęśliwy i inne pytania” – pisał, że nawet bez wiary, religia nadal jest dla ludzi ważna. Ja też uważam, że człowiek jest nieuleczalnie duchową istotą. Choć wielu ludzi temu przeczy. Można to też nazwać, potrzebą transcendencji i to nie musi być powiązane z żadnym wyznaniem, ale „człowiek jest istotą zarówno cielesną, jak i duchową i to się wyraża w miłości”. – mówi AgnetaPleijel w książce Katarzyny Tubielewicz „Szwedzka sztuka kochania”.
Pamiętam, jak po naszym powrocie do Polski, odwiedziła nas zaprzyjaźniona norweska rodzina, deklarująca się jako ateiści, może agnostycy, już dokładnie nie pamiętam. Pamiętam za to jak żarliwie próbowałam im opowiedzieć o naszej wierze i pamiętam, że miałam takie poczucie bycia po właściwej stronie. Wstyd mi za to teraz bardzo. Ta rodzina żyje w dużej przyjaźni z przyrodą, mają na koncie wiele inicjatyw społecznych w obronie zabytków i historycznych miejsc. Ich dzieci rozwijają się kulturalnie i tworzą lokalny teatr, są pozytywnymi i bardzo wspierającymi swoją rodzinę, przyjaciół i obcych ludzi. Mają otwarte głowy i serca. Wiele się od nich nauczyłam.
I znowu słyszę „znajdź początek trasy!”. Jak sobie przypominam to poczucie bycia po właściwej stronie, to uświadamiam sobie, że żywa wiara, to właśnie poczucie, że Boga można znaleźć wszędzie, po każdej stronie, w każdej religii lub tam, gdzie jej wcale nie ma. I tego, czego najbardziej brakuje wierzącym, to pokory, że tak jest i że nikt nie jest tutaj na preferencyjnych zasadach. Jak mówił Al Pacino — grając szatana w filmie „Adwokat diabła” — „Pycha, to mój ulubiony grzech!”.
Co teraz możemy zrobić?
Każdy dla siebie może znaleźć początek trasy – z religią lub bez, to co stanowi wartości fundamentalne. Podobno „dopóki Bóg będzie zachowywał swoje milczenie, miłość będzie dla człowieka jedyną formą kontaktu z nim”.
Znajdź początek trasy!