Emigracyjna Dusza
Dzisiaj z tej perspektywy wysokiej, dopadła mnie wdzięczność.
Siedzę wygodnie w fotelu samolotowym i patrzę na chmury przecinane słońcem.
Na dole na przemian mgła, miasteczko, góry, morze usiane wysepkami.
A ja w górze, patrząc z tej perspektywy, widzę inaczej niż gdybym była na dole.
Inaczej nie znaczy lepiej.
Po prostu inaczej tak jakoś przestrzennie, jakbym była częścią wielkiego nieznanego.
A jak nieznane, to nie wie, nie ma odpowiedzi na wszystko, nie siedzi w głowie. Punkt centralny jest gdzieś indziej. Gdzie? Nie wiem dokładnie, ale jak zamykam oczy, to widzę rozmazaną mandalę, a może to twarz, a może obraz z dziwnymi kropkami i kółkami.
Przyszły mi do głowy dwa słowa duchowość i wiara i że na ich styku jest mój punkt centralny, kiedy siedzą sobie tutaj w górze.
To chyba dobry czas, by napisać więcej o EMIGRACJI i o tych cząstkach siebie, które zostawiamy w różnych miejscach. Napisałam w którymś z postów, że emigrant, to ktoś, kto kawałek siebie zostawił w innym miejscu, reemigrant wrócił, by odnaleźć ten kawałek i dołączyć go do reszty i wtedy zobaczył jak wiele trzeba by razem stanowiły jedność.
Wyzwanie duże, choć czasami pomaga życie, ktoś umiera, ktoś odchodzi, ktoś się rodzi, tracimy pracę, majątek i wtedy zrobienie radykalnego kroku jest wyjściem, planem B.
Wielu zostaje emigrantem na zawsze, z tym permanentnym stanem ducha, gdzie jego cząstka jest w innym miejscu. Czasami ni stąd, ni zowąd pojawia się tęsknota za tą brakującą cząstką i „choć mi ty niebo złocisz i morze smutno mi Boże…”. I nie pomagają tłumaczenia, że przecież, lepiej o tym nie myśleć, nie skupiać uwagi na tym, co brakuje, że to za czym tęsknimy jest nierealistyczne, że nie wygląda już tak jak kiedyś, że dawało nam wiele obciążeń.
Perspektywa reemigranta też nie daje nam wolności od myślenia, a co by było, gdybym nie wrócił, a jak wyglądałaby moja rzeczywistość, gdybym został? Złączone cząstki nie tworzą takiej samej całości, jaką była wcześniej.
Kiedy myślę o emigracji, to nie sposób ominąć jednej podstawowej potrzeby człowieka, potrzeby przynależności. Trudność emigranta polega na tym, że nie da się tej wartości zapakować do walizki i przenieść ze sobą na nowy grunt, posadzić i podlewać, a wtedy ona zakwitnie na nowo.
Przynależy się do tego konkretnego miejsca na ziemi, małej i dużej ojczyzny, rodziny, przyjaciół, kultury, na przekór, wbrew i pomimo tego, że jest nieidealna, a czasami nawet zła, niszcząca. Przynależność buduje nasze poczucie pewności, nasze wsparcie, dlatego tak trudno się jej sprzeciwić, tak trudno ją zostawić i tyle czasu zabiera zbudowanie i zaspokojenie tej potrzeby w nowej rzeczywistości. Słyszałam od niektórych, że im to bardzo szybko poszło, ale wydaje mi się, że mieli na myśli zadowalającą organizację i jakość życia.
Byli tacy, którzy podawali konkretną ilość czasu, mówili „potrzebowałem pięciu lat, by się oswoić i poczuć jak u siebie”. Znam też osoby, które po bardzo wielu latach emigracji, dalej szukają swojej tożsamości.
Siedząc w fotelu samolotu i patrząc z wysoka, przechodząc z jednej rzeczywistości do drugiej, myślę sobie o zasobach drzemiących w wieloczęściowych duszach emigrantów.
Ilu nas jest tyle historii i perspektyw, więc mogę jedynie powiedzieć o swojej, a ona być może styka się z czyimś emigracyjnym procesem. Patrzę teraz na swoje rozrzucone po świecie cząstki jako na zasoby, których nigdy nie dałoby mi jedno miejsce, jedna przynależność, jedna kultura, jedna perspektywa.
Inność już mnie nie stygmatyzuje, mogę być inna i wciąż przynależeć, nie przynależeć lub przynależeć w jakimś konkretnym obszarze. Na przykład zawsze będę przynależeć do grupy osób pracujących z osobami z niepełnosprawnościami, będę przynależeć do środowiska mam dzieci wcześniaków, do tych, którzy wychowali się na Śląsku, do grupy osób
nieustannie podróżujących, do tych którzy mają ucho do gwary, do tych którzy myślą i czują w dwóch językach, do tych, którzy zdobyli Skålatornet po 8-godzinnej wspinaczce pieszo i na nartach, dla tych których odrzuca małostkowość, a przyciąga jak lep wielkoduszność.
I tak dalej, i tak dalej i “dwie dziurki w nosie i nie skończyło się”, bo to trwa i będzie trwać, dopóki ziemia kręci się i dopóki my żyjemy, doświadczamy, wybieramy i odczuwamy skutki i interakcje swoich wyborów.
Zostawiam Cię z pytaniem o twoje zasoby emigracyjne – co dzięki temu masz, jak masz, co cię wzrusza, porusza, co dostrzegasz, jak sobie z tym radzisz? Ci, których zostawisz po sobie, będą już mieli inną wyściółkę, z innych wzorców będą korzystać. Jeśli twoje granice nie będą cię ograniczać, a będą jedynie dobrym stelażem dla twojej budowli, wtedy oni też będą mogli czerpać z ciebie. Nie będą musieli się martwić, dlaczego mama taka smutna, dlaczego tata taki niedostępny, a może go rozweselę, zainteresuję, pogłaskam, a może mu udowodnię, że można, że może odpocząć, odetchnąć, ucieszyć się.
Uciesz się już teraz, że tak pięknie to ci się udaje łączyć, co wydawało się z początku nie do połączenia.
Dobrej jesieni.
Do zobaczenia.