O miłości do teściów
Miałam napisać o żałobie, o stracie, o przemijaniu, a zamiast tego będzie o miłości. O takiej miłości nieoczywistej, bo do teściów, a właściwie eks – teściów.
Na początku było całkiem dobrze. Wspólne tańce, obiady, wycieczki. Potem przyszła ciąża i narodziny pierworodnego. Ja z dala od swoich, a wokół żadnej doświadczonej douli, tylko ja, moja niepewność i zmęczenie. Pamiętam, jak biegłam co tchu, z wózkiem za samochodem moich teściów, którzy nadjeżdżali do nas z wizytą. Ten mój szczenięcy głód wsparcia, powodował reakcję odwrotną. Im bardziej chciałam, tym bardziej oni się cofali, aż w końcu okopałam się i ja.
Powstały reguły „jak żyć w rodzinie i przetrwać”, kiedy coś powiedzieć, a co warto przemilczeć. A potem kryzys rodziny, rozwód i podział wszystkiego i wszystkich, co do grama i centymetra. Wtedy już nie byliśmy rodziną, a okazaliśmy się stronami. Każdy wiedział bez słów, po której jest stronie.
Potem nagle tragiczna wiadomość. Ich syn, mój pierwszy mąż, ojciec trójki naszych dzieci, zmarł nagle.